Ostatniego sms-a napisałem w nagłym przypływie wzburzenia, wręcz wściekłości. Zabolało mnie i rozjuszyło, że ona jednym zdaniem potrafiła zburzyć to, co z takim trudem od kilku dni starałem się poukładać w całość. Liczyłem, że tak ostrym słowem wywołam jakąś reakcję ze strony „B”, wstrząsnę nią, obudzę. Wydawało mi się bowiem, że trwa w swoistym letargu, nieczuła na sygnały z mojej strony, powtarzając jedynie cały czas, niczym mantrę: „już nie będzie tak jak dawniej”… [more] Naprawdę liczyłem na to, że mi odpisze, albo zadzwoni, zrobi cokolwiek… ale nie zrobiła. W zaciętości postanowiłem, że skoro tak, to ja na pewno nie odezwę się pierwszy. Czułem się oszukany, a oszustwu było na imię przyjaźń. Co to za przyjaźń, jeśli przyjaciele nie potrafią sobie zaufać? Ile jest warta, jeśli wyklucza ona szczerość i otwartość? Czy przyjaciele stosują zawoalowane komunikaty, utrudniające ich jednoznaczną interpretację? Wreszcie jakiego rodzaju to przyjaźń, w której przyjaciele mogą się spotykać jedynie w miejscach publicznych i przy świadkach? To zdecydowanie zabolało mnie najmocniej. Poczułem się jak jakiś oprawca, domniemany gwałciciel i morderca w jednym. Człowiek niebezpieczny i niegodny zaufania, przed którym należy ukrywać się w tłumie potencjalnych świadków. „B” mówiła mi, że jestem jedną z najważniejszych osób w jej życiu, mężczyzną bliskim jej sercu i myślom, tymczasem ja poczułem się znajomym trzeciej, czy czwartej kategorii, którego ona boi się wpuścić do mieszkania! Następnego dnia naszły mnie pierwsze wątpliwości. Przeanalizowałem na chłodno naszą smsową wymianę zdań i już nie byłem tak pewny, jak poprzedniego wieczoru, że „B” myślała o seksie, broniąc się przed moją wizytą. Tylko nie bardzo mogłem znaleźć inny powód, dla którego mogła tak panicznie bać się spotkania ze mną. Miałem cichą nadzieję, że „B” się jednak odezwie, ale także świadomość, że im więcej czasu upływało, tym mniejsza była na to szansa. Doszedłem do wniosku, że najprawdopodobniej oboje czujemy się urażeni i oboje czekamy na ruch drugiej strony. We wtorek poczułem, że nie mogę już dłużej wytrzymać ciszy na łączach. Nie chciałem stracić „B” w tak durny i prostacki sposób. Czekałem w aucie na parkingu pod biurowcem, w którym pracuje. Wyszła, spojrzała w moją stronę, mógłbym przysiąc, że dojrzałem delikatny uśmiech. Kiedy jednak podeszła do samochodu, miała poważną, napiętą, wręcz kamienną twarz. Wsiadła i wbiła w moje oczy swój świdrujący wzrok. Wtedy niespodziewanie wyjąłem zza fotela bukiet róż. Kwiaty rozładowały nieco napięcie, „B” zaśmiała się, jej oblicze złagodniało. Przeprosiłem, za swoje słowa i za to, że sprawiłem jej wielką przykrość. Zostało mi wybaczone. Starałem się wyjaśnić możliwie jak najklarowniej przyczynę całej sytuacji, powód dla którego zareagowałem w tak impulsywny sposób. – zrozum „B”, nie tak wyobrażam sobie przyjaźń w ogóle, a tym bardziej naszą przyjaźń – podsumowałem kończąc swój wywód. – co konkretnie Tobie nie pasuje? – zapytała, głosem pełnym zrozumienia dla moich argumentów. – mówiłaś, że jestem drugą najważniejszą osobą w Twoim życiu, a boisz się ze mną spotkać? Nie mogę tego zrozumieć. Jak ja mam się czuć, kiedy stawiasz mnie w hierarchii niżej, niż koleżanki z podstawówki, które ostatnio po latach zaprosiłaś na spotkanie do domu, niżej nawet, niż sąsiada z bloku, z którym ucinałaś sobie pogawędki w kuchni – nie kryłem rozczarowania zaistniałą sytuacją. – to nie tak, że przestałeś być dla mnie ważny, nawet tak nie mów, po prostu boję się, że coś mogłoby się między nami wydarzyć, czuję, że nie byłabym w stanie się opanować, rozumiesz? Ja nie ręczę za swoje czyny! – jeśli o to chodzi, to możesz być zupełnie spokojna – głos mi lekko zadrżał, co nie umknęło uwadze B – nie musisz się obawiać, że cokolwiek się między nami wydarzy, bo już nigdy nie będziesz mnie miała – ostatnie zdanie nie chciało mi przejść przez usta. Zdawałem sobie sprawę z wagi moich słów, z których każde grzęzło w gardle broniąc się przed wypowiedzeniem. Wiedziałem, że od tej decyzji nie będzie już odwrotu, ale nie widziałem innej drogi, którą moglibyśmy pójść. – w tym momencie to postanowiłeś? – była zaskoczona, ale opanowana. – nie, dużo o tym myślałem i decyzję podjąłem wcześniej – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – mam wątpliwości, czy powinieneś mi obiecywać coś takiego – położyła silny akcent na ostatni wyraz, jakby zdawała się nie dowierzać, że moja obietnica będzie miała pokrycie w czynach. – nie tylko powinienem, ale wręcz muszę i choć nie będzie łatwo, to bądź spokojna. Po prostu od tego momentu będzie tak, jakbyś miała przyjaciela-geja. Nie zainteresowanego Twoją fizycznością, do którego będziesz się mogła przytulić, wypłakać w rękaw, szukać pocieszenia, ciepła, wsparcia i zrozumienia, ale nigdy, przenigdy nic się między Wami nie wydarzy. Powiedziałem to z pełnym przekonaniem i naprawdę mocno wtedy wierzyłem, że nam się uda…
Postów: 941 465 Ktora z was nigdy nie brala tabletek anty? Zastanwiam sie czy ich branie zwieksza prawdopodobienstwo problemow z zajsciem w ciaze. Niby nie, ale o tym ze maja skutki uboczne tez nieczesto sie mowi. Postów: 39244 31310 Ja nigdy nie brałam - bo przy mojej chorobie nie miały one nigdy sensu Bezplemnikowcy też mają dzieci 35odc. 1 podejście ( - cb 2 Podejście ( 13dpo beta 66,72/ 15dpo 183,22 19dpo 1432,94 Novum Wawa Postów: 67 46 I ja sie zglaszam, nigdy nie bralam bo zawsze myslalam co bede sie faszerowac hormonami, jeszcze w ciaze nie bede mogla zajsc...no i wykrakalam sobie. Postów: 357 553 Ani ja nigdy nie brałam anty Starania o dziecko od 2011 roku. Nasze aniołki: [*] [*] [*] Postów: 1562 1447 Ja tez nie brałam. Nie ma reguły czy się bierze czy nie. Zajście w ciążę to czasami gra w ruletkę vanessa, Veri lubią tę wiadomość Postów: 3207 1962 Melduję się ja też nigdy nie brałam. 7 lat walki o Ciebie Kruszynko... (*) Aniołek Madzia 7 tc luty 2020 - w moim sercu pozostaniesz na zawsze i ja nie brałam bo mi nie były potrzebne... Postów: 16 9 Raczej nie ma to związku. Tzn. nie powinno mieć. Przez 5 lat stosowałam tabletki, a potem plastry anty, odstawiłam, zrobiłam trochę przerwy i w pierwszym cyklu starania zaszłam w ciążę. Postów: 1349 3321 Ja nigdy nie brałam i brać nie będę, bo nie chcę.. zresztą przy moim roztargnieniu..;P Ja zaszłam, a raczej wpadłam z powodu antybiotyków. Moja bratowa, która brała tabletki starała się 7 miesięcy, a to nie jest długo w świetle statystyk. ja nigdy nie brałam i nie moge zajść a znam dzieczyny które brały latami odłożyły i bum A ja brałam 3 miesiące po to żeby w ciązę zajść ale widocznie jest to mit a nie fakt kaarolaa wrote: i ja nie brałam bo mi nie były potrzebne... u mnie tak samo. a znam wiele osób, które brały i bez żadnego problemu zaszły w ciążę po odstawieniu. nie ma reguły Postów: 6648 8129 ja nie bralam nigdy Postów: 3315 3748 ja tabletek nigdy, ale za to plastry, czyli hormony były.... Aniołki (*) 6tc (*) 7tc Postów: 152 147 Ja rowniez nigdy nie bralam;) Postów: 893 318 ja też nigdy nie brałam anty "Nadzieja zawiera w sobie światło mocniejsze od ciemności, jakie panują w naszych sercach".Jan Paweł II ja tez nigdy ne bralam tebletek ani innych zeczy anty... naszym jedynym zabezpieczeniem byl stosunek przerywany.. teraz mija 3 cykl staran o dziecko i raczej znowu nic z tego..bo chyba ten cykl bez owulki.. ale spotkalam wiele opinii ze po tabletkach anty mozna szybciej w ciaze zajsc.. ale ile w tym prawdy to nie wiem.. Postów: 3207 1962 ewelina25 wrote: ja tez nigdy ne bralam tebletek ani innych zeczy anty... naszym jedynym zabezpieczeniem byl stosunek przerywany.. teraz mija 3 cykl staran o dziecko i raczej znowu nic z tego..bo chyba ten cykl bez owulki.. ale spotkalam wiele opinii ze po tabletkach anty mozna szybciej w ciaze zajsc.. ale ile w tym prawdy to nie wiem.. Też tak słyszałam, ale ja bym się nie porywała na testowanie czy to prawda czy nie, bo też słyszałam, że po odstawieniu anty przez chyba pół roku (co najmniej) nie powinno się zachodzić w ciąże, bo to poważnie może zaszkodzić dziecku. 7 lat walki o Ciebie Kruszynko... (*) Aniołek Madzia 7 tc luty 2020 - w moim sercu pozostaniesz na zawsze
RbH6V. 99 93 460 335 38 473 295 439 311